Na obszarze polskich wsi mieszka niespełna 15 milionów osób. Trudno określić czy to dużo, czy mało, dopóki nie przeliczy się tego na procent. A to blisko 40% ludności całego kraju. Dawniej, procent ten był wyższy. Potem nadeszły czasy masowych migracji do miast – za pracą, marzeniami, wizją lepszego życia. Przedstawiciele młodego pokolenia bardziej lub mniej świadomie uciekali, by uniknąć losu starszych, których sielskie na swój sposób życie, w ich mniemaniu pozbawione było perspektyw i postrzegane jako zawodowy, kulturalny i społeczny letarg. Obecnie po raz kolejny stoimy u progu zmian, gdy Ci sami młodzi, tyle, że trochę już starsi, pożenieni, z dziećmi, psami i całym dobrodziejstwem inwentarza wracają do swoich korzeni, bo po paru latach intensywnego życia miasto potrafi zmęczyć każdego. Wracają, ponieważ po pracy, w godzinach popołudniowych i wieczornych wolą słuchać ćwierkania ptactwa, oddychać powietrzem pachnącym porami roku, obserwować, jak dzieci bezpiecznie bawią się na podwórku.

To nie pojedyncze przypadki, gdy miasto zaczyna człowieka podduszać nadmiarem nieustających bodźców. To masowa potrzeba osiągnięcia spokoju, czerpania przyjemności z prostych udogodnień, jakie daje bliskość natury. Zmienia się struktura miast i wsi, zmienia się też transport, ponieważ, mimo świadomych migracji, ludzie pragną pozostać maksymalnie mobilni. To przecież należy do ich codzienności.

Rozwój transportu miejskiego to nieustanne procesy, wnoszące coraz więcej pozytywnych zmian. Dawniej, we wsiach, gdzie autobusy widywano jedynie z okien, obecnie piętrzą się przystanki, a rozkład pozwala na przemierzanie trasy do centrum aglomeracji nawet do kilkudziesięciu razy w ciągu dnia. To dobre zmiany. Niestety, nie zachodzą one wszędzie. Istnieją takie obszary, gdzie transport miejski nie działa i jeszcze długo działać nie będzie z uwagi na trudną dostępność, niską przepustowość, odległe położenie. Czynników niby wiele, faktem jednak jest, że na braku transportu cierpią ludzie.

I, o ile wsie czy mieściny położone są na trasie przejazdowej polskiej komunikacji lokalnej lub krajowej, da się jeszcze w takim miejscu normalnie funkcjonować, o tyle tam, gdzie i PKS nie staje lub stawać przestał, pojawia się realny problem. Problem, wymagający natychmiastowego rozwiązania. Przykładem takiej wsi, gdzie transport był, ale „się zmył” są Ustrzyki Górne. Tam znów autobusy ludzie oglądają z okien, ponieważ tamtejszy przewoźnik zawiesił część połączeń, a inne poprowadził tak, że akurat w Ustrzykach nie stają. Dla osób, które posiadają swoje samochody wydaje się to zapewne nadmiernie rozdmuchanym tematem, jednak dla tych, których na własny pojazd zwyczajnie nie stać, brak transportu publicznego to trochę jak gwóźdź do trumny. W szczególności, gdy mowa o starszych osobach. Przejechanie kilku, a nawet kilkunastu kilometrów na rowerze, by dotrzeć do miejsca najbliższego połączenia autobusowego nie leży w granicach ich możliwości, a daleko poza nimi.

Zmiany w transporcie powinny zachodzić i to nieustannie, ponieważ mobilność to największa potrzeba ludzkości, niepodważalny element codzienności. Jednak powinny one zachodzić we właściwym kierunku, obejmując wszystkie zakątki kraju. Po to właśnie, by nie dopuszczać do sytuacji, gdy Pani Jadzia z Ustrzyk Górnych nie może dotrzeć do lekarza, drogerii czy nawet na cmentarz, odwiedzić zmarłego męża, bo nie ma samochodu na własność, ma za to 80 lat, rower pamiętający wojnę i brak perspektyw na przywrócenie lokalnych połączeń autobusowych. Miejmy to na uwadze.